środa, 29 lutego 2012

Gra siódma - Dekompresja. Nie mylić z depresją.


Był taki czas, kiedy Cecylia wylewała łzy rzęsiste. Ależ skąd! Nie było ich wiele, lecz z trudem przeciskały się przez włoski na krawędziach powiek. Czasem zostawały tam na bardzo długo. Na tyle długo, by z racji swego stałego tam pobytu otrzymać miano rzęsistych. Obraz świata przybierał wtedy lekko rozmyte barwy i drżące kształty pełne impresji. Zastanawiała się skąd w takim razie wylewanie łez nazywano: ekspresją. Nie mniej jednak i jedna i druga nazwa była pełna artyzmu... wręcz artretyzmu, w który wkrótce ów się przerodził. Nie była pewna, czy pojawił się, z racji nadmiaru wilgoci, czy raczej wszechogarniającego chłodu. W każdym razie doszło do zapalenia stawu. Początkowo była to jedynie kałuża... i nie miała pojęcia, jak mogło dojść do jej zapalenia. Starała się je ugasić lejąc więcej i więcej łez. Jedyne co osiągnęła, to przemianę kałuży w staw. Musiała zaprzestać. Nie zamierzała wszakże przelewać morza łez. Zresztą nie bardzo wiedziała, jakiego mogłaby użyć naczynia do jego przelewania. Jedyne naczynka jakie miała, były akuratnie zajęte tętniącą w nich krwią. Czuła jak zanurza się coraz bardziej w rozpaczliwej głębi. Musiała się stamtąd jakoś wydostać. Całą siłą woli wypłynęła na powierzchnię. Kiedy się powolutku wynurzała impresja i ekspresja musiały przejść w dekompresję... Stopniowo zeszło z niej całe ciśnienie.
Co mogła zrobić w tej sytuacji? Stracić zainteresowanie całą tą sprawą. Tak też zrobiła. Zostawiła za sobą kałuże, stawy, morza, a nawet pojedyncze łzy. Niemal natychmiast poczuła się lepiej. Zatrzymała w sobie lekko rozmyte obrazy.